sobota, 6 sierpnia 2011

Dzień 6: Koczowanie i modlitwa o lepszy warun!


     Bezbudzikowo wstaliśmy koło godziny 7. Pierwszą rzeczą, po wygramoleniu się ze śpiwora, było sprawdzenie, czy wcześniej wspomniana, 3-osobowa grupka Polaków rzeczywiście wyruszyła o północy. 'Zapukawszy' do ich namiotu, nikt nam nie odpowiedział – a więc wybyli. My z kolei, na lajcie zrobiliśmy sobie śniadanko. Minusem była okropna pogoda. Cały czas padał deszcz, od czasu do czasu grad, a wszystko to wzbogacone wiatrem wiejącym około 80km/h, który zabierał wszystko,co napotkał na swej drodze (czyt. namioty).

     Po jedzeniu, poszliśmy do źródełka uzupełnić zapas wody, po czym odwiedziliśmy schronisko Tete Rousse :) Rozejrzeliśmy się trochę, zapytaliśmy o pogodę (nie mięli jednak bieżących info na ten temat), i wyszliśmy. Udaliśmy się trochę niżej, do budki ratowników. Okazało się jednak, że w taką pogodę nie stacjonują. Kiedy szliśmy do namiotu, przeskakując szczelinę, pod którą płynął strumyk – wpadłam do niej. Delikatnie przemokłam i zmarzłam. Po powrocie szybko się przebrałam i wskoczyłam do śpiworka. Zaczęło wiać jeszcze bardziej. Gdy próbowałam wyjść chociażby do WC, po prostu mnie zwiewało!! Nie pozostało nam nic innego, jak siedzieć/leżeć w namiocie i modlić się, żeby wytrzymał! Po jakimś czasie udało nam się zasnąć.

     Wstaliśmy koło 14 i zaczęliśmy poprawiać ledwo stojący namiot: dodatkowe linki i obudowanie go kamieniami na wysokość ok 1m. Wyglądał teraz jak bunkier :) Gdy skończyliśmy, nastała pora obiadowa: kaszka dla dzieci (bleeeh). Dosypaliśmy do niej rodzynki, orzechy, żurawinę i od razu lepszy posiłek :) A że było nam mało, zrobiliśmy jeszcze po zupce chińskiej. Później deser: czekolada i kwaśne żelki!!! Nie wiem, co takiego w nich jest, ale zawsze poprawiają humor :) Po jedzeniu, nadszedł czas na leżakowanie. Przemek zasnął, a ja oczywiście oczy jak 5zł i nic. Minęła godzina, dwie... dalej nic! I tak do 19. Usłyszałam, że wraca grupka 'naszych', więc wyszłam na zwiady. Polacy powiedzieli, że przy takich warunkach nie ma opcji, żeby w ogóle wejść na szczyt, a co dopiero w 12h (jak zakładali). Generalnie doszli do Dome du Gouter i dalej już się nie dało, więc wycof. Gdy wróciłam do namiotu, powtórzyłam te info i postanowiliśmy z Przemkiem nieco zmodyfikować nasze plany: przekoczujemy kolejną noc i... nad ranem zastanowimy się co dalej :P  

I jeszcze krótki filmik na dobranoc :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz