piątek, 5 sierpnia 2011

Dzień 5: Les Houches -> Tete Rousse


     Tego dnia wstaliśmy o 7:30. Zjedliśmy śniadanie, wzięliśmy ostatni (przed 'n' dniami nie mycia się :) prysznic, złożyliśmy namiot i po godzinie 10 udaliśmy się w kierunku kolejki linowej Teleferique Bellevue.


Za 13€ dojechaliśmy do kolejnej stacji, by przesiąść się na Tramway du Mont Blanc (20€). Niestety kolejki te nie są ze sobą zsynchronizowane,  więc na TMB, jadący w górę musieliśmy czekać koło 50 min! W międzyczasie spotkaliśmy naszego instruktora z kursu zimowego, Pana Bogusia (Bobasa :) Powiedział nam, że trafiła mu się pogoda jak w bajce i że teraz ma nastąpić jej załamanie. Jakoś trudno nam było w to uwierzyć, skoro tu, na 'przystanku' Bellevue La Chalette,  tak mocno świeciło słonko. Generalnie byliśmy dobrej myśli :)

     O 12:05 nadjechał nasz upragniony dyliżans. Po pół godzinnej przejażdżce wysiedliśmy na stacji końcowej Le Nid d`Aigle. Pogoda niestety nie była już tak przyjazna. Podszedł do nas stacjonujący tam ratownik i poinformował o warunkach na najbliższe dni. Tym razem miny nam nieco zrzedły, gdy usłyszeliśmy o przewidywanej sile wiatru. Delikatnie dał nam do zrozumienia, że jeśli zdecydujemy się atakować szczyt to jesteśmy nieco pomyleni... ;] ale w dalszym ciągu pozostawała nam nadzieja :) W końcu to góry, a pogoda lubi zaskakiwać :)

                 

     Ruszyliśmy. Z czasem pojawiła się mgła. Przez większość trasy przeklinaliśmy plecaki. Pozytywem natomiast były kozice górskie, które nie tylko się nas nie bały, ale postanowiły pozować do zdjęć :) Szło się dziwnie - niby szybko, ale mozolnie - bagaże na barkach ciążyły niemiłosiernie. Mijały nas grupki ludzi, schodzących. 'Szczęściarze', pomyśleliśmy. Z kolei w górę oprócz nas szedł jedynie Niemiec i trójka Greków, którzy później towarzyszyli nam przez cały czas zdobywania Białej Damy :)

      Gdy minęliśmy coś na kształt nadajnika, przywitała nas Pani Zima. Raków zakładać się nam nie chciało. Stwierdziliśmy, że końcówkę drogi damy radę przejść bez. Przechodząc koło budki ratowników, otrzymaliśmy kolejną porcję pogodowych nowinek i spory wykład na temat tego, co się stanie, jeśli zdecydujemy w najbliższe dni atakować szczyt. Generalnie chodziło o to, że przy takim wietrze i opadach, nie będzie szans na akcje poszukiwawcze ;] Ładnie się uśmiechnęliśmy, zapewniliśmy, że aż tak ryzykować nie będziemy, podziękowaliśmy za info i ruszyliśmy dalej. Przyspieszyliśmy, bo zaczynało zbierać się na deszcz. Chwilę później naszym oczom ukazało się parę namiotów. Byliśmy na miejscu. Obok reszty rozbiliśmy nasz, po czym poszliśmy po wodę, do płynącego nieopodal strumyka i zrobiliśmy coś ciepłego do jedzenia (w końcu!).
       
    Obok nas obozowało sporo Polaków. Część z nich była już na szczycie, dzieliła się wrażeniami i współczuła warunków, z jakimi przyjdzie się nam zmagać. Druga część (trzech mężczyzn) twierdząc,ze dnia następnego ma być totalne załamanie pogody, chciała wyruszyć na szczyt za kilka godz (około północy!) i wrócić do Tete  w 12h!! W sumie to my też zaczęliśmy się zastanawiać nad tą opcją z racji tego, że nie mieliśmy aż tyle czasu, by przeczekać złe dni. Zatem szybkie przepakowanie, żeby iść na 'lekko' i koło 19 położyliśmy się spać. Przemek zasnął od razu, bo zaczęły ujawniać się u Niego pierwsze znaki choroby wysokościowej. Ja - dla odmiany- zasnąć nie mogłam. Leżałam, słuchając padającego deszczu i obserwując targany przez wiatr 'sufit' naszego namiotu. Męczyłam się tak do 22, po czym obudził się Przemek. Stwierdziliśmy, że w takich warunkach nigdzie nie idziemy... Noł łej! Po krótkiej rozmowie, zasnęliśmy oboje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz